środa, 22 czerwca 2016

Cztery Żywioły, zima 2014



W kolejny rok swojego życia tym razem weszłam... intensywnym pakowaniem się. Pakowaniem chaotycznym i skomplikowanym, bo i czasu mało, i wyzwanie... ciekawe.
Wieczór spędzony na zimnej sali gimnastycznej, w powoli powiększającym się, anonimowym tłumie, z chałką wysmarowaną nutellą w ręce. Krótki, niespokojny sen, budzik, znów pakowanie.
Zbliża się godzina "0". Czyli 10. Odprawa techniczna krótka i konkretna. W planie trasa OPEN, rozpisana na 6 etapów, łącznie 80 km. Że ostateczny dystans niewiele będzie miał wspólnego z 80 wiedziałam już w momencie wysyłania zgłoszenia. Dodatkowo utwierdził mnie w tym przekonaniu stan licznika po ostatnim etapie rowerowym: zamiast obiecywanych 46, wyszło 60 km. Tym bardziej przed startem na ostatni, biegowy odcinek, odczuwalny był stres. Wszak tu z kolei obiecali kilometrów 20. Ale... po kolei.
Pierwszy w życiu (i do tej pory jedyny) start w AR zaliczyłam 2 lata temu, na podobnej trasie, tyle, że latem. Doświadczenia zebrane, frycowe zapłacone, zabawa przednia, trasa nieukończona, decyzja o wycofaniu się po 13 h walki. I trochę żalu.
Tym razem taktyka inna. No, może nie inna. Może po prostu TAKTYKA. Więcej uwagi dla sprzętu: porządna czołówka, dużo baterii, rozplanowane przepaki, dużo plastrów na odciski, zapasowe skarpetki, co w połączeniu z 2 parami butów do biegania, tym razem uratowało życie.
No i przede wszystkim bieganie. Pierwszy BnO przetruchtany od początku do końca, po pięknym bukowym lesie. Wejścia na Punkty Kontrolne szybkie, czyste, bezproblemowe. I odrobina słońca na tle błękitnego nieba, taki miły akcent przed resztą dnia spędzoną w kłębach zimnej mgły i wieczorem w grubych kroplach deszczu.
KS Lipki Zakosy idą łep w łep z innymi zespołami, pojawia się element... rywalizacji? Walka kończy się w momencie, gdy po raz pierwszy zmieniam przemoczone skarpetki. "Rywale" uciekają, pojawia się błogie uczucie czystej radości i zabawy.
Rower. Rower szybki, rower zimny, rower bezproblemowy.
Na Punkcie Kontrolnym z zadaniem specjalnym dla trasy Extrim w czteroosobowej obsłudze punktu znajduję znajomą twarz. Znajoma twarz spogląda niepewnie...
-cześć Anetko!
-RYBNIK!!!
Jaki ten świat mały...
W końcu PK 5. Tam zostawiam rower, w nagrodę dostaję narty i rozpoczyna się zabawa w Husarię - tak najtrafniej opisał ktoś grupę pomyleńców, ganiających "wiosną" po krzakach z nartami... przytroczonymi do plecaków, na ramionach, pod pachami i wszędzie gdzie bądź, tylko nie na nogach. Wszak kolejny BnO jako etap narciarski rozegrany być musiał. Więc był. 
Dopiero tu, po 5 h zabawy, pojawiają się błędy, nawigacyjne i logistyczne. Ostatecznie skutkują utratą 3 punktów i kilkudziesięciu minut. Zanotowane, jako nauka na przyszłość. I mocne postanowienie poprawy na edycję letnią 
Husaria traci skrzydła, narty wymienia na rowery, znów robi się zimno. I znów jest pewnie, szybko, bezproblemowo. Punkt pada za Punktem, zgodnie z założonym wcześniej planem. I trochę ponad plan też... ale to już opowieść warta baru i piwa...
Godzina 20 - ostatni przepak. Tym razem w ciepłej bazie, kuszącej by zwolnić, odpocząć, ogrzać się... Zdziwiony Ogranizator odbiera karteczkę, wydaje ciepły gulasz... Gulasz z talerza znika powoli. Na bazę wpadają inne zespoły. Ekspresowe przepaki, wciągane na szybko batony i kabanosy. A gulasz znika naprawdę powoli... I jak już znika, kończą się wymówki, z uśmiechem na ustach rozpoczyna się ostatni etap biegowy. Obiecane 20 km, które też 20 nie jest.
Punkt 12 "na szczycie górki" ciężko znaleźć w świetle latarki we mgle. Za to o wiele łatwiej przy latarce wyłączonej, w całkowitej ciemności. Znów jakaś nauka na przyszłość.
Zejście "na pałę" do wsi też okazuje się ciekawe. 
Pole. Ok, płotu brak.
Ule. Ok, jest styczeń, pszczoły śpią, płotu brak.
Ogródek. Płot. Duży płot...
Chwila konsternacji. Od "publicznej" cywilizacji dzieli tylko kilka metrów. I "niepubliczny" ogródek, w którym właśnie stoję. Gasną latarki, chwila namysłu.
Ostatecznie znajduje się fragment bramy, przez który da się przeskoczyć. Uczucie trochę głupie. Tym bardziej, że na drodze stoi jakiś człek. Bardzo intensywnie staram się go nie widzieć, ale kiedy w końcu staję obok niego, dostrzegam znajomy numer startowy na plecaku. Szeroko się uśmiecham. Pojawia się odwzajemniony uśmiech: -to ciekawe, w ciągu 5 min już drugi raz widzę, jak ktoś przeskakuje przez ten płot. 
Zaiste. Dziwne 
Ludzi robi się więcej, przez chwilę w 4 truchtamy na kolejny punkt. Truchtamy długo i zaskakująco przyjemnie. 
13 znajduję nietypowo. Ot, ganiam między jakimiś kamykami na wzniesieniu. Dostrzegam niewielkie zagłębienie w terenie, podchodzę, zaglądam... czarna czeluść, a kilka metrów niżej - ognisko. Ot, i jest zadanie specjalne na trasie Open. Zaliczone szybko, kierunek PK 14. I choć na bazie była informacja, że ciężko, że trudno, że mocno schowany... to jednak kierunek PK 14. Ostatecznie kończy się totalnym pogubieniem, stratą ogromnej ilości czasu, okołogodzinnym "spacerem" po chaszczach i odnalezieniem, zamiast jaskini, "Magnetycznej Skały". Mapa, kompas - w końcu teren zaczyna zgadzać się z ikonkami na przemoczonym, wygniecionym kawałku papieru. Decyzja: kierunek - Baza. Kolano po raz pierwszy odmawia posłuszeństwa. Chwilę z nim dyskutuję, droczę się, negocjuję. Jest nieugięte. Poddaję się, wyciągam bandaż elastyczny i zastanawiam się, czemu nie wzięłam na rajd stabilizatora...
Ostatecznie zawieramy rozejm, telefon do Organizatora pozostaje niewykorzystaną ostatecznością, za to tempo spada dramatycznie, nie ma mowy o biegu. A czas leci... Ostatni PK przestaje kusić, choć jest tak bliski i tak łatwy...
Baza, biuro, zdanie karty startowej. Błogie twarze tych, którzy już dostąpili rozkoszy zdjęcia przemoczonych, ubłoconych ciuchów i wygrzania wychłodzonej skóry pod gorącym prysznicem. Wchodzę na salę, bałagan totalny. Zmęczenie miesza się z uczuciem zadowolenia. Zegarek jest bezlitosny: 1.30. Świadomość godziny nagle męczy jeszcze bardziej...
Ale radość jest i tak. Tym razem trasa ukończona. Ukończona po 15,5 h walki, zabawy, dobrej przygody. I nauki. Ważnej nauki, bo... bo przecież to dopiero początek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz