środa, 22 czerwca 2016

II Sosnowiecki Rajd Przygodowy

4 czerwca z Sebastianem postanawiamy spróbować się w Sosnowcu na drugiej edycji rajdu przygodowego, zorganizowanego przez Silesia Adventure Sport. Pogoda zapowiada się pięknie, humory dopisują, nawet pomimo potężnego niedospania 50% teamu. Trasa Profi czeka. Trochę biegania, trochę kajaku, rower, dla ochłody obiecany basen. Czego chcieć więcej? Zapowiada się przyjemna sobota…



W planach rehabilitacja za babola z Katowic, który przesunął nas z najwyższego stopnia pudła, na pozycję najbardziej zaszczytną, czyli czwartą. Taktyka dopracowana, treningi odrobione. Będzie się działo..

Po krótkiej, a jak zawsze wesołej odprawie technicznej, rozdaniu map z opisami punktów i zadań,  zespoły z trasy Profi rozpoczynają od logiczno-matematycznej gimnastyki. Na gwarnym przed chwilą boisku zapada cisza, cisza przed burzą. Pochylamy się z Sebastianem nad swoim karteluszkiem… znaki układają się same. Z kompletem map, na etap biegowy ruszamy pierwsi. Po chwili dobiega do nas mix Nutria Adventure Team i w ich towarzystwie poruszamy się do piątego pkt, zwiedzając leśno-piaszczyste rejony miasta. Do tego momentu orientacja idzie płynnie, punkty padają szybko. Punkt F podbijamy już samotnie, przez chwilę stresujemy się, że to z powodu nadrobienia drogi w lesie. Za plecami, na horyzoncie majaczy nam tylko  Chop Ze Żelaza Triathlon Team. Czyżby Nutria aż tak bardzo nas wyprzedziła? 

Jednak na etapie kajakowym meldujemy się pierwsi, co potwierdza Marcin polujący na uczestników z aparatem fotograficznym. Najpierw 100 m pod prąd po punkt, potem już tylko 3 km intensywnego wiosłowania z nurtem Białej Przemszy, która odcinkami prawie górskimi zapewnia odrobinę większą rozrywkę. Na wysokości bazy wyczołgujemy się z kajaka i przez chaszcze tak samo wielkie, jak wszędzie dookoła, targamy nasz środek transportu do bazy, by wymienić go na rowery. Świadomość przewagi dodaje mocy w deptaniu po pedałach, wypadamy do drogi. Duży ruch sprawia, że jezdnię decydujemy się przekroczyć kawałek dalej po pasach, co w konsekwencji narzuca nam dalsze poruszanie się wschodnim brzegiem Białej Przemszy. Trójkąt Trzech Cesarzy, wg mapy czekający na zachodnim brzegu, nie wydaje się być problemem, wszak niedaleko punktu jest most. Nieco nadpalony, nieco spróchniały, zdecydowanie zamknięty, ale jest… Docieramy, przeprawiamy się na drugi brzeg, wyłaniamy z krzaków i oczom naszym ukazuje się… Przemsza. Nie Biała, tylko Przemsza właśnie. Obie rzeki łączą się, tworząc rzeczywiście całkiem przyjemny dla oczu trójkąt, trójkąt z kolei kryje punkt. Jedyny problem polega na tym, że stoimy na niewłaściwym brzegu. Spojrzenie w mapę utwierdza nas w przekonaniu: nasz błąd. A czas ucieka... W spojrzeniu Sebastiana widzę twardą decyzję…

- Nie. Za głęboko i za silny nurt – mówię z żalem. Świadomi konsekwencji robimy tył zwrot, po raz kolejny przekraczamy most, który pozostanie chyba moim ulubionym („Sebastian, czy ja ci mówiłam, że mam lęk wysokości?”), wyławiamy rowery z krzaków i pędzimy do punktu prawidłowym wariantem. Zadanie logiczne po raz kolejny zaliczamy zaskakująco szybko. Pędzimy ku pkt 3 czyli zadanie specjalne w Laserhous, no a tam całkiem słuszna już kolejka. 

- Co wy tu robicie? Przecież mieliście taką przewagę! – pyta dosyć mocno zdziwiony Marcin. No cóż, my też chcielibyśmy wiedzieć, co tu robimy. Szukając pocieszenia dochodzimy do wniosku, że jednak lepiej popełnić babola na początku trasy niż na końcu (w głowie ciągle Katowice): jeszcze powalczymy o podium. Trochę rozluźniamy się na zadaniu, które okazuje się całkiem fajną zabawą, nawet pomimo tego, że obydwoje „giniemy”.


Kolejny punkt, niespodzianka przy jeziorku. Kręgosłupy trzeszczą, ale zaliczamy gimnastykę i rzuty do kosza na 12 min kary. Pędzimy na mostek, szukać wysprajowanego „Krzysia” bądź „Natalii”. Po drodze trochę zamieszania, kusi nas mniejszy mostek i ukryty „Filip”, ale jednak drużyna z trasy rodzinnej przekonuje nas do Natalki. Pędzimy po czwórkę, na której czeka kolejne zadanie: niespodzianka na placu zabaw, tym razem gimnastyka i zmysł równowagi.    
        

Po drodze czeka nas jeszcze zadanie linowe polegające na przeprawieniu się na tyrolce przez Przemszę, zadanie wspinaczkowe na Poziomie 450 w postaci kilkumetrowego trawersu – podział obowiązków w zespole: pół na pół. W drodze na pkt 10 mijamy się z prowadzącym mixem proFORMA. Strata ciągle duża…

Docieramy w końcu na długo wyczekiwany basen, na którym zastajemy team Nutria Adventure.  Do przepłynięcia 10 długości. Woda, początkowo lodowata i nieprzyjemna dla przegrzanej skóry, na 3 długości już tylko delikatnie chłodzi i orzeźwia. Z basenem rozprawiam się szybko, najtrudniejszym zadaniem okazuje się wciągnięcie ubrań na mokrą skórę, ale brak sentymentów w tej części zadania daje nam niewielką przewagę, z basenu wyjeżdżamy na drugiej pozycji. 

Przychodzi nam jeszcze policzyć okna na muralu za Kiepurą, co dla niektórych teamów było lekko podchwytliwym zadaniem, poczytać o misjach na przykościelnym krzyżu (okazuje się, że w nerwach i na lekkim zmęczeniu „miesiąc” na opisie punktu wygląda tak samo jak „miasto”), szukać litery na betonowym przęśle, zapamiętywać napis na kajaku (ścieżka? szlak? „emmmełłmmm kajakowy białej Przemszy” nie chciał przejść na mecie), odkryć, że Strugi nie są elementem architektonicznym, wyklepać tyłek pozbawiony pampersa na długim odcinku wysypanym tłuczniem, a wszystko przeplatane kryzysem na linii głowa-układ pokarmowy o zmiennym nasileniu. Zrezygnowanie z batonów i izotoników na 5 pkt przed końcem trasy ostatecznie uratowało mi życie, a Sebastianowi zdrowie psychiczne. Gnamy po ostatni punkt. Spojrzenie w mapę: dwa warianty: na skróty, torami i przez krzaki pod drogą S1, albo bezpiecznie, ale naokoło, asfaltami. Chwila konsternacji… Pierwszy mix nam uciekł dawno, trzeci siedzi na plecach – wybieramy wariant bezpieczniejszy. Szybciutko kręcimy prawo, lewo, prawo, 500 m przed punktem mijamy się… z prowadzącym mixem. Lekko w nas zawrzało, emocje uspokaja dopiero problem ze znalezieniem lampionu. Po kilkuminutowym, skutecznym szarpaniu się w krzakach ustalamy kierunek: baza. Wpadamy jako drugi team, czekamy tylko z odrobiną niepokoju na podliczenie kar czasowych. Ostatecznie meldujemy się na drugim stopniu podium. Przed nami proFORMA, dla których był to rajdowy debiut („ale oni są z Sosnowca”), trzecie miejsce do mety dowozi Nutria Adventure Team.


Ogólnie wracamy zadowoleni. Trasa fajna, tempo, pomimo kryzysu na końcu, całkiem dobre, założenia taktyczne wykonane w 100%, nawigacja (prawie) bezproblemowa. A i zadania przypadły nam do gustu bardzo.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz