środa, 22 czerwca 2016

Pierwsze solo


Sobota spod znaku orientacji, czyli mapa, kompas, buty do biegania i... mnóstwo kilometrów po wioskach i lasach w okolicach Tworoga.
Tym razem wersja solo, wybór padł na trasę "Pieszą 25". Ostatecznie ani ona piesza, ani 25...
Ale, ale. Start zaliczony do udanych. Chciałam się przetestować w samodzielnej nawigacji - przetestowałam. Chciałam przebiec całą trasę - przebiegłam. Chciałam zaliczyć wszystkie punkty - cóż, ponoć nie można mieć wszystkiego 
Ale po kolei...
Pierwsza walka - ze sobą samą: godz. 7 rano, termometr pokazuje +1 st. C. "Niechcemisię", "pocojatorobię" i takie tam... ale ostatecznie w plecaku ląduje twardy zapas kalorii: czekolada, sezam, masło orzechowe i hurtowe ilości BCAA - wszak na sobocie weekend się nie skończy  
Wsiadam w Peugeota i ląduję w Tworogu. Szybka wizyta w biurze zawodów, dostaję pakiet startowy, a w nim 2 mapy plus opis niektórych punktów.
Druga walka - z paniką. "Jasnacholeraprzecieżjanicnatychmapachniewidzę". Ale robię 3 głębokie wdechy, zaczynam dostrzegać logiczne warianty, obieram optymalną trasę... Nie zaznaczam jej mazakiem, specjalnie na tę okoliczność schowanym w plecaku - później okaże się to błędem. 
Krótkiej odprawy technicznej nie słucham, pochłania mnie dialog z dwójką z pieszej 50:
-i jak my niby mamy znaleźć 47?
-em... popatrz, tu masz trasę rowerową, biegniesz do tej rzeki, tam wyznaczasz azymut i gonisz przez krzaki, tak najkrócej.
Na twarzy mojego rozmówcy pojawia się promienny uśmiech, dzieli się swoją radością z towarzyszem. Wracam do komunikatu technicznego...
-a co to jest azymut?
Odwracam się z niedowierzaniem, z twarzy chłopaka próbuję wyczytać, czy robi sobie ze mnie jaja. Nie robi...
-używałeś kiedyś kompasu?
-nie, wczoraj pożyczyłem.
-yyy... no to może po kolei, popatrz...
Komunikat techniczny się kończy, kończą się również ceregiele. Rusza masa rajdowiczów rodzinnych, pieszych i rowerowych. Ruszam i ja. 
Pierwszy punkt kontrolny niczym nie zaskakuje, szybko, łatwo i nawet zadanie specjalne dosyć przyzwoicie zaliczone, zarabiam jedynie 2 karne minuty, przy możliwych 33. Szybkie spojrzenie w mapę, wybór kolejnego wariantu i już gonię po kolejny PK. I tutaj pierwsze zaskoczenie. Bo niby w terenie wszystko się zgadza, jest skrzyżowanie ścieżek w lesie, jest młodnik i nawet kierunki dróg się zgadzają. Tylko wieży nie ma... Obiegam młodnik raz. Noż nawet ścieżka rowerowa się zgadza, o co chodzi? Obiegam młodnik drugi raz. Wchodzę w niego. Obiegam trzeci raz. Obiegam drugi młodnik - może punkt źle zaznaczony na mapie? Kusi mnie nawet, żeby zadzwonić do organizatora i zapytać, jak wygląda wieża, której szukam...
Tracę czas. Nadrabiam kilometry. Nie ma... Rezygnuję po jakichś 30 minutach. Trudno, biegnę dalej.
Po kilkuset metrach moim oczom ukazuje się betonowy kolos, rozmiarów gwarantujących widoczność z kosmosu o_O
Bez słowa komentarza podbijam kartę startową, na mapie sprawdzam kolejny punkt. 
Kilka km dalej wybiegam beztrosko z krzaków...
-może pomóc?
-w sensie?
-podwiozę panią!
-yyy, dawno nie biegałam, chętnie trochę się poruszam, ale dziękuję za propozycję.
Kolejny punkt wpada szybko, łatwo i przyjemnie. Obieram kierunek na PK położony na mapie najdalej. "Może być wesoło..."
Za 500 m w lewo, za 1000 m na wprost, kolejne skrzyżowanie w prawo. "Na razie wszystko się zgadza" i z tą myślą wybiegam w grupę, a właściwie kilka grup, intensywnie studiujących mapy. Szybkie spojrzenie w moją - znowu w prawo. Skręcam, nawet nie zwalniając. Rozmowy za plecami ucichają. Oglądam się - kilka osób ruszyło za mną. "Może być wesoło..."
Jeszcze raz w prawo i... tutaj kończy się rumakowanie. Nie umiem odnaleźć na mapie skrzyżowania, które pokazało mi się między drzewami. Dobiega do mnie gość.
-kurcze, masz pojęcie, gdzie jesteśmy? Zgubiłem się jakieś 10 min temu i nic mi się nie zgadza...
Próbujemy razem. Kończy się na tym, że znajdujemy kolejną zgubioną grupę. Skrzyżowanie. Decyzja. 
-to my w prawo.
-hm... ja mam dziwne wrażenie, że w lewo...
-to powodzenia!
Po kilku minutach biegu zawracam, to jednak nie ten kierunek. Dobiegam do miejsca, gdzie się rozstaliśmy, ruszam na południe. Skrzyżowanie. Kolejne skrzyżowanie. Rozwidlenie. Punkt czerpania wody. Jasny pieron!!!
Rozkładam mapę na środku kolejnego skrzyżowania, próbuję ją zorientować... nic mi się nie zgadza. Robi mi się... śmiesznie... jestem sama w środku lasu i nawet nie mam pomysłu, w którym jego punkcie. Wrrrr...
Do moich uszu dolatuje obiecujący szum, podnoszę głowę. Rower! Z numerem startowym!!! Uśmiecham się szeroko i szczerze.
-byłeś już na piątce? - krzyczę, a mój uśmiech rzednie... Rowerzysta nawet nie zwalnia o_O
Odwracam się za nim z narastającą irytacją. Jeszcze delikatnie obrócił głowę, ale wręcz było widać, ile wysiłku wkłada w udawanie, że nie wydałam z siebie przed chwilą żadnego dźwięku.
-co za dziad!!!
Znów zostaję sama. Ruszam dalej na południe. Znajduję tą samą grupę. Znajdujemy dwie dziołchy. Które tłumaczą nam, że piątka jest na północ. A my od godziny biegamy po czerwonej trasie rowerowej. Która na odcinku kilku kilometrów, bogatym w skrzyżowania i rozjazdy, nie ma ani jednego oznaczenia. Litości...
Ruszam z tym samym, co wcześniej gościem, wspólnymi siłami znajdujemy wreszcie tajemniczą piątkę. Opis na karcie: "ambona". Cóż... Kilka gałęzi i jedna deska, w ramach podestu, schowane 100 m od ścieżki, w lesie, zupełnie niewidoczne. Ale odbite na karcie, ruszamy dalej. Później się okaże, że w dwuosobowym team'ie przemierzymy ponad połowę trasy, współpracując bardzo uczciwie, bo co dwie pary oczu w lesie, to nie jedna. A niektóre punkty okazują się bardzo pieczołowicie ukryte, w chaszczach, rowach, dołach, wyschniętych bajorach lub po prostu pośrodku niczego. Dodatkowo posiadanie koło siebie obcego człowieka, do którego wstyd pomarudzić: "zwolnij, nie daję rady", jest niesamowicie mobilizujące. Choć muszę przyznać, były momenty, kiedy zastanawiałam się, kto tu kogo ciągnie. Ale odpowiedź na to pytanie pojawiła się po, no, dobrych 80% trasy. Moja mała satysfakcja... 
Po drodze jeszcze kolejne zadanie specjalne, matematyczno-logiczny postrzał w kolano. Odpowiadam tylko na jedno pytanie, za dwa kolejne zbieram 20 minut kary, no ale cóż, krótkie spojrzenie na zegarek mówi wszystko: "czas! kurczy się czas!" Do limitu 7 h już tylko 1,5 h, a przede mną, przed nami, kawał drogi i jeszcze kilka punktów...
Ostatecznie jeden punkt decydujemy się ominąć, aby nie ryzykować dyskwalifikacji za brak zameldowania się w bazie o wyznaczonej godzinie.
-ej, a ja tu mam jeszcze 47, gdzie to jest?
-na drugiej mapie. Nie mów, że nie byłaś jeszcze po 47?
Wrrr... Cóż, trudno. Będą dwa odpuszczone punkty. Wynik tracenia czasu na błądzenie za dwoma innymi punktami plus niewyjęcia mazaka przed startem. 
Teraz kierunek baza... Wybieram najbardziej okrężny wariant biegowy, jaki tylko dało się wygrzebać z mapy. Wpadam, wpadamy do biura zawodów punkt godzina 16, po około 35 km zdajemy karty... 
Kierunek stołówka, bigosik, herbatka... Ostatnim niepowodzeniem dnia dzisiejszego okazuje się próba zaparzenia kawy gorącą wodą. Błagam: nie róbcie tego w domu!!!

Do domu powrót...

A przy okazji zapytuję, nieśmiało:
ktoś chętny do stworzenia team'u na przyszły rok do startu w formule stricte rajdowej? Mnóstwo kilometrów. W pakiecie trzy formy ruchu naraz: bieg, rower, kajak lub rolki. Limit czasu w okolicach 24 h. Gonienie po lesie nocą? Ból zmęczonych mięśni? Niepowtarzalna satysfakcja przy zdawaniu karty startowej? Hm...? Nie dajcie się prosić... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz